sobota, 13 lipca 2013

Ciasteczka malinowe z malin po „przejściach” ;)


Z tymi ciastkami była przygoda ;] Mało brakowało a bym nie miał ciastek malinowych. Wszystko zaczęło się od dłuuuugiego spaceru na stadion narodowy – kiedy tam doszliśmy myślałem, że wyzionę ducha ;] nogi odmawiały mi współpracy – moimi pięknymi dużymi oczami patrzyłem na tatę z nadzieję, że się zlituje i trochę mnie na rękach poniesie ;p Owszem, zlitował się, ale tylko na chwilę ;] Na mamę nawet nie popatrzyłem, bo gdzie takie chuchro mnie będzie nieść na rękach, toż by to śmiesznie wyglądało ;] kumple z dzielni by się ze mnie śmiali jak by się to rozniosło ;]
A czekajcie zapędziłem się – wszystko to się zaczęło trochę wcześniej - rano, wtedy na porannym spacerze na bazarze Różyckiego kupiliśmy z tatą pierwszy w tym sezonie koszyczek malin. Pierwszy i nieszczęsny koszyczek – jak za chwilę się dowiecie.
Tak czy siak, wracając do spaceru – popatrzyliśmy na stadion, nacieszyliśmy oczy sportowym obiektem ;] i przyszła pora na powrót do domu. Pomyślałem, „Nie dam rade! No po prostu nie dam rade iść na nogach!” Popatrzyłem na tatę, popatrzyłem na mamę, i co widzę – nic! Zero litości! Zero współczucia! Pomyślałem w duchu, „Ja wam jeszcze pokażę! Nie chcecie mnie rękach nieść?! – to zaraz zobaczycie jak pójdę!” I jak pomyślałem tak zrobiłem – szedłem jak szczeniak;] ciągałem na smyczy, obszczekiwałem rolkarzy i deskorolkowców na deptaku, wchodziłem rodzicom między nogi itd. itp. Jednym słowem – trochę ich pomęczyłem i podenerwowałem. Uspokoiłem się dopiero niedaleko domu, zabrakło mi sił nawet na to, aby być niegrzecznym łobuzem;]
W końcu dotarliśmy do domu – uff :)
Tata głodny jak wilk po spacerze zaczął szykować obiad – makaron z musem bananowo-malinowym – tak malinowym z malinek, które rano kupiliśmy. Kilka malin, zgodnie z wytycznymi mamy ;] 10 sztuk, tata pierwsze zblendował dla mnie na ciasteczka. Następnie zaczął przygotowywać mus do obiadku – i tu się zaczęło ;] tata w kuchni to niebezpieczeństwo ;] a jeszcze jak mama mu w tym samym czasie pomaga to masakra – kaplica ;] Dodatkowo, po moich wybrakach w czasie powrotu do domu, i mama i tata wciąż byli „lekko podenerwowani” ;] Tata zaczął blendować banany. Mama wstawiła makaron do gotowania. W kuchni zaczęło się przepychanie, dogryzanie i wymądrzanie ;] Mama pouczała tatę, „Pierwsze blenduj maliny, potem banany,” tata jak zwykle fukał, że kuchnia jest za mała ;] – a ja obserwowałem ich leżąc sobie wygodnie na kanapie z uśmieszkiem na twarzy relaksując się po spacerku:)
Aż tu nagle trach! Usłyszałem wielki łomot w kuchni i aż się zerwałem – nie zgadniecie co się stało – tata wywalił na ziemię blender ze zmiksowanymi malinami i bananami ;p Myślałem, że pęknę ze śmiechu ;p cała kuchnia w malinowej krwi, tata czerwony ze złości na kolanach z ręcznikiem wyciera podłogę, a mama kipi ze złości – raz bo tata ręcznik zmarnował i zabrudził kuchnię, dwa bo makaron stoi w wodzie, a powinien być już odcedzony, a trzy – bo jak zwykle ostatnio, jak tata wejdzie do kuchni to za chwilę można liczyć na jakąś katastrofę ;]
„Na szczęście moje malinki są bezpieczne w lodówce;] moje ciastka nie przepadły,” pomyślałem.
Ostatecznie na obiad rodzice zjedli rozgotowany makaron ;] śmiejąc się z całej „katastrofy”. Jeśli chodzi o straty - w walce z rozlaną „malinową krwią” straciliśmy ręcznik, kilka ścierek ;] i kawałek blendera ;]

Wracając do moich uratowanych malinek – z nich powstały moje malinowe ciasteczka ;p

Potrzebujemy:

10 malin
4 łyżki kaszki mannej

Maliny zblendować, wymieszać z kaszką, wstawić pod przykryciem do lodówki na 15 min. Łyżeczką maczaną w zimnej wodzie nabierać porcje ciasta, wilgotnymi rękoma „kulać” kuleczki, lekko spłaszczać i kłaść na rozgrzaną suchą patelnię, suszyć z obu stron do zarumienienia.






smacznego na spacerkach :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz