sobota, 9 marca 2013

Kastracja nie taka straszna ;]

Wiecie już że jestem pieskiem wagi "przepiórczej" ;] Wiecie też, że jestem słodkim synkiem ;] Ale nie wiecie, że jestem niezłym ancymonem ;] Przynajmniej tak twierdzą rodzice, ale ja tak nie uważam ;p No ale cóż, to ja jestem dzieckiem, a oni rodzicami, to oni wiedzą co dla mnie najlepsze ;p przynajmniej tak zawsze mówią ;p
I wyobraźcie sobie, że ostatnio zaciągnęli mnie siłą ;] 4 razy do lekarza ;] Nie wypomnę im zębów i wizyty i dentysty;] (o tym kiedy indziej).
Dziś o czymś innym - o zabiegu kastracji - rodzice pozbawili mnie męskości ;] Już ja im pokażę jak się uspokoję po tym jak się wykuruję ;]

Strachu było co nie miara - i u mnie (przed lekarzami, bo jak by nie było cudze ręce mnie dotykają a nie ręce rodziców;]) - i u rodziców (o to czy chirurg wykona dobrą robotę, o to czy synek wybudzi się z narkozy, o to czy wszystko będzie dobrze).

No ale nadszedł ten dzień (wcześniej oczywiście były badania krwi - po raz pierwszy dostałem na nos pacyfikator;p wyobraźcie sobie;]). Mama i tata nie spali chyba całą noc, rano wyruszyliśmy do przychodni z moim kocykiem pod ręką. Dotarliśmy do przychodni, kilka minut czekaliśmy na chirurga, który w końcu - na moje nieszczęście;] - się pojawił. Dostałem zastrzyk po to aby podczas operacji słodko i spokojnie sobie spać. Czekając na to, jak zastrzyk zacznie działać siedziałem na rękach u taty, nawet nie wiem kiedy poczułem, że zasypiam, a mama która chodziła koło nas tam i z powrotem z nerwów, zaczęła mi się rozmazywać przed oczami. I tak sobie zasnąłem słodko na rękach u taty. Reszta to już z opowiadań rodziców. Pan chirurg zachował się jak mój drugi tata ;] gdy zasnąłem wziął mnie w objęcia ;p i zaniósł na salę, a pani lekarz towarzysząca w zabiegu obiecała rodzicom, że zajmie się mną i że nic mi nie będzie i że się poprzytulamy i takie tam.

Rodziców zjadały nerwy  przez cały czas trwania operacji, która praktycznie trwała 30 minut. Niestety, później musieli czekać, do czasu aż się wybudzę - to nie zajęło mi dużo czasu bo po mniej więcej po 45 minutach obudziłem się na swoim kocyku w gabinecie i zacząłem "wyć", że chcę do mamy i taty.
Pani lekarz, która mną się opiekowała natychmiast wezwała rodziców, którzy widząc mnie całego i zdrowego - no może lekko chwiejącego się nogach - odetchnęli z ulgą.

Teraz jestem już rekonwalescentem - chodzę a bardziej leżę sobie w domku w kaftaniku - którego nie za bardzo lubię, ale muszę nosić, aby nie wylizywać szwów.

W piętek byliśmy na kontroli i pani doktor stwierdziła, że szwy goją się idealnie. W kolejną sobotę będę miał ściągane szwy :)

Z całej historii jak dla mnie chyba najgorszy jest kaftanik - strasznie nie wygodny :( no ale konieczny - miałem w pierwszy dzień kołnierz - ale to dopiero jest masakra. Kaftanik ściągam tylko na spacery - wtedy to mam RAJ czyste SZALEŃSTWO po prostu :)))

Po ściągnięciu szwów chyba nie będę spał przez kilka dni ;] żeby nadrobić zaległości w zabawie :)))))

Poniżej kilka moich zdjęć z okresu rekonwalescencji w moim "nie ulubionym" kaftaniku:

tuż po powrocie do domu



tu z kocykiem od babci



tu z moim przyjacielem Bubą







tu w moim łóżeczku









tu z moją pierwszą maskotką, z czasów kiedy ledwo sam chodziłem





a tu koło nóg taty (nie widać ich na zdjęciu) gdy gra


Do zobaczenia w przyszłym tygodniu - wtedy będę już bez szwów :) i bez kaftana - czyli całkiem WOLNY :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz