Z tymi ciastkami była przygoda ;] Mało brakowało a bym nie
miał ciastek malinowych. Wszystko zaczęło się od dłuuuugiego spaceru na stadion
narodowy – kiedy tam doszliśmy myślałem, że wyzionę ducha ;] nogi odmawiały mi
współpracy – moimi pięknymi dużymi oczami patrzyłem na tatę z nadzieję, że się
zlituje i trochę mnie na rękach poniesie ;p Owszem, zlitował się, ale tylko na
chwilę ;] Na mamę nawet nie popatrzyłem, bo gdzie takie chuchro mnie będzie
nieść na rękach, toż by to śmiesznie wyglądało ;] kumple z dzielni by się ze
mnie śmiali jak by się to rozniosło ;]
A czekajcie zapędziłem się – wszystko to się zaczęło trochę
wcześniej - rano, wtedy na porannym spacerze na bazarze Różyckiego kupiliśmy z
tatą pierwszy w tym sezonie koszyczek malin. Pierwszy i nieszczęsny koszyczek –
jak za chwilę się dowiecie.
Tak czy siak, wracając do spaceru – popatrzyliśmy na
stadion, nacieszyliśmy oczy sportowym obiektem ;] i przyszła pora na powrót do
domu. Pomyślałem, „Nie dam rade! No po prostu nie dam rade iść na nogach!”
Popatrzyłem na tatę, popatrzyłem na mamę, i co widzę – nic! Zero litości! Zero
współczucia! Pomyślałem w duchu, „Ja wam jeszcze pokażę! Nie chcecie mnie
rękach nieść?! – to zaraz zobaczycie jak pójdę!” I jak pomyślałem tak zrobiłem
– szedłem jak szczeniak;] ciągałem na smyczy, obszczekiwałem rolkarzy i
deskorolkowców na deptaku, wchodziłem rodzicom między nogi itd. itp. Jednym
słowem – trochę ich pomęczyłem i podenerwowałem. Uspokoiłem się dopiero
niedaleko domu, zabrakło mi sił nawet na to, aby być niegrzecznym łobuzem;]
W końcu dotarliśmy do domu – uff :)
Tata głodny jak wilk po spacerze zaczął szykować obiad –
makaron z musem bananowo-malinowym – tak malinowym z malinek, które rano
kupiliśmy. Kilka malin, zgodnie z wytycznymi mamy ;] 10 sztuk, tata pierwsze
zblendował dla mnie na ciasteczka. Następnie zaczął przygotowywać mus do
obiadku – i tu się zaczęło ;] tata w kuchni to niebezpieczeństwo ;] a jeszcze
jak mama mu w tym samym czasie pomaga to masakra – kaplica ;] Dodatkowo, po
moich wybrakach w czasie powrotu do domu, i mama i tata wciąż byli „lekko
podenerwowani” ;] Tata zaczął blendować banany. Mama wstawiła makaron do
gotowania. W kuchni zaczęło się przepychanie, dogryzanie i wymądrzanie ;] Mama
pouczała tatę, „Pierwsze blenduj maliny, potem banany,” tata jak zwykle fukał,
że kuchnia jest za mała ;] – a ja obserwowałem ich leżąc sobie wygodnie na
kanapie z uśmieszkiem na twarzy relaksując się po spacerku:)
Aż tu nagle trach! Usłyszałem wielki łomot w kuchni i aż się
zerwałem – nie zgadniecie co się stało – tata wywalił na ziemię blender ze
zmiksowanymi malinami i bananami ;p Myślałem, że pęknę ze śmiechu ;p cała
kuchnia w malinowej krwi, tata czerwony ze złości na kolanach z ręcznikiem
wyciera podłogę, a mama kipi ze złości – raz bo tata ręcznik zmarnował i
zabrudził kuchnię, dwa bo makaron stoi w wodzie, a powinien być już odcedzony,
a trzy – bo jak zwykle ostatnio, jak tata wejdzie do kuchni to za chwilę można
liczyć na jakąś katastrofę ;]
„Na szczęście moje malinki są bezpieczne w lodówce;] moje
ciastka nie przepadły,” pomyślałem.
Ostatecznie na obiad rodzice zjedli rozgotowany makaron ;] śmiejąc
się z całej „katastrofy”. Jeśli chodzi o straty - w walce z rozlaną „malinową
krwią” straciliśmy ręcznik, kilka ścierek ;] i kawałek blendera ;]
Wracając do moich uratowanych malinek – z nich powstały moje
malinowe ciasteczka ;p
Potrzebujemy:
10 malin
4 łyżki kaszki mannej
Maliny zblendować, wymieszać z kaszką, wstawić pod
przykryciem do lodówki na 15 min. Łyżeczką maczaną w zimnej wodzie nabierać
porcje ciasta, wilgotnymi rękoma „kulać” kuleczki, lekko spłaszczać i kłaść na
rozgrzaną suchą patelnię, suszyć z obu stron do zarumienienia.
smacznego na spacerkach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz